niedziela, 30 października 2016

Aż serce zabolało - cześć 6 - Nagórzany

Są takie miejsca, gdzie człowiek sobie zadaje pytanie - jak można dopuścić do czegoś takiego? Jak bardzo człowiek może nienawidzić drugiego człowieka, że chce zniszczyć nawet najmniejsze ślady jego obecności, nawet okruchy kulturowe, które po nim zostały? Nie wiem. Może też jest tak, że po prostu nie rozumiem, że nie umiem nienawidzić. Tereny wschodnich Karpat to ziemia bardzo dotknięta złością i nienawiścią. Konflikty narodowościowe, o których już kiedyś pisałem, co prawda w opisie Bieszczad, ale to dotyczy także Beskidu Niskiego. 
Generalnie ludność greckokatolicka i prawosławna, zamieszkiwała tereny od Szlachtowej, właściwie na skraju Podhala, aż do dawnej granicy Polski i oczywiście dalej na wschód. Wielokrotnie dochodziło do konfliktów - czy to na tle narodowościowym, czy na tle religijnym. Niektóre z nich miały pochodzenie i znaczenie tylko lokalne, inne, jak np. akcja polonizacyjno- rewindykacyjna, jest plamą na kartach historii II Rzeczpospolitej (w skrócie chodziło przymusowe polonizowanie ludności kresowej, wyrażające się min. w burzeniu cerkwi prawosławnych). Złość narastała, aż znalazła swoje ujście w czasie II Wojny Światowej.

Może nie wiemy tego, ale dla narodów uciemiężonych przez ZSRR, takich jak Ukraińcy, wkroczenie Niemiec na ich teren było wyzwoleniem, dawało szansę na zbudowanie Samostijnej Ukrajiny. Jeszcze tylko trzeba było rozliczyć się z Lachami (Polakami), wygnać ich i Ukraina będzie niepodległa! I ta historia stoi za Rzezią Wołyńską, za masowymi mordami dokonanymi przez UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) w Bieszczadach i Beskidzie. To, co się działo na tych terenach w latach 1943-47, to ludzkim językiem trudno opisać. Diabeł tańcował a Biesy mu przygrywały. 
Walki właściwie ustały po Akcji Wisła, gdy przesiedlono prawie 140 tysięcy ludności. Ziemie zostały opuszczone, lub też pozostały tylko smutne pozostałości. Dopiero w latach 50 zaczęto sprowadzać osiedleńców. Ale pozostańmy przy wsi polskiej. Nagórzany w powiecie sanockim. Polska, bo zamieszkała w większości przez ludność pochodzenia polskiego, rzymskokatolików. Mimo to, mniejszość greckokatolicka, pochodzenia rusińskiego, wybudowała murowaną cerkiew w 1848 r. 

Nie była to jakaś wielka, imponująca świątynia - nie była to siedziba parafii (ta była w Woli Sękowej). Pierwotnie była pod wezwaniem św. Michała Archanioła, później zmieniono je na św. Piotra i Pawła. Jest to budowla murowana z kamienia, pierwotnie otynkowana, orientowana. Zbudowano ją na planie prostokąta, zamknięta wewnątrz półkoliście, z zewnątrz trójbocznie. 

Od zachodniej strony znajdował się kiedyś drewniany przedsionek o konstrukcji zrębowej. Drzwi o konstrukcji klepkowej, jednoskrzydłowe. 

Dach był kalenicowy, trójspadowy, kryty gontem, na nim znajdowała się sygnaturka z baniastą latarnią. Obok cerkwi do 1965 r. stała dzwonnica parawanowa, którą rozebrano, by zdobyć materiał na budowę pomnika.
Nie wiem, co się stało, że nie ma obecnie dachu - jakby był kryty blachą, to można przypuszczać, że blacha okazała się "niezbędna" do krycia jakiejś wiaty w PGR. Czyżby tak szybko przegniła konstrukcja? Wewnątrz murów znajdują się smutne resztki dachu, widoczne na zdjęciu poniżej
.

W 1944 r. ludność greckokatolicka dokonała konwersji - przeszła na katolicyzm rzymski. Wyposażenie cerkwi zostało przeniesione do kościoła w Nowotańcu. A sama cerkiew - niszczeje. Nikt o nią nie zadbał. Dom Boży został zrujnowany.

Nie jest łatwo ją znaleźć - ukryto ją, budując od strony drogi remizę OSP. Musiałem objechać całą wieś, żeby ją znaleźć. 

wtorek, 25 października 2016

Perełka ziemi lubaczowskiej - Radruż

Jest coś naprawdę fajnego w tym tułaniu się po różnych skrajach naszej pięknej Ojczyzny. Tak, jestem patriotą. Tak, kocham mój kraj. Znam jego jakże często bolesną, ale także wspaniałą historię. Nie wstydzę się bycia Polakiem. Kocham ten kraj w jego ogromnym bogactwie. Bogactwie krajobrazu - od Bałtyku, po szczyty gór. Bogactwie architektury, kultur lokalnych. We wspaniałych ludziach, tak często bezinteresownie pomagającym komuś, kogo widzą pierwszy raz w życiu. Dlatego jakoś nie ciągnie mnie na wakacje za granicę. No tak, pewnie mógłbym, ale po co? Wolę poznawać to, co mam tu, niemalże na miejscu. Mogę przespać się w pensjonacie za grosze, a jak nie wypali, to pod namiotem, a nawet w bagażniku samochodu. /Ale nie mówcie o tym moim rodzicom, dobra? :) /
Jakoś w moim sercu gra ściana wschodnia Polski. Tereny tak mocno doświadczone przez ludzki gniew, nienawiść. Z drugiej strony - zachwycające krajobrazem, spokojem. Stąd chyba moja fascynacja tymi zagubionymi cerkiewkami, gdzieś w małych wioskach. Ale dość. Bo dziś, chciałbym pokazać Wam pewną perłę. 

Jakieś 24 km na wschód od Lubaczowa a 4 km na południe od Horyńca Zdroju znajduje się mała wieś Radruż. To w niej znajduje się najstarsza drewniana cerkiew w Polsce. Powstała ok. 1583 r. jako świątynia prawosławna, pod wezwaniem św. Paraskrewy. Powstała w bardzo nietypowym miejscu - generalnie cerkwie budowano na wzniesieniach, nadając im charakter obronny, a tu jest w dolinie. Do tego cerkiew nie stoi na wyrównanym terenie, tylko na pochyłym.

Dobrze to widać na powyższym zdjęciu. Sama cerkiew powstała z drewna jodłowego i dębowego. Nie ma w łączeniach ani jednego gwoździa - tylko drewniane kołki. Cieśle, którzy ją budowali, znali się na swoim fachu, wykorzystywali osiągnięcia ciesielstwa późnogotyckiego.

Cerkiew jest konstrukcji zrębowej, trójdzielna, gdzie każda z części jest wyraźnie wyodrębniona, zbudowana na planie kwadratu. Środkowa nawa ma czworoboczną kopułę zrębową z jednym załomem, której całą konstrukcję można obejrzeć będąc wewnątrz. Babiniec i sanktuarium mają nakrycie dachami dwuspadowymi. Ciekawostką są soboty, otaczające cerkiew - są one normalne dla cerkwi karpackich, na Roztoczu są tylko tutaj. Całość obita gontem.

  Warto wejść do środka, zwłaszcza, że powinna być taka możliwość - cerkiew jest częścią Muzeum Ziemi Lubaczowskiej. Za wejście należy uiścić opłatę - bilet normalny 8 zł.
Mnie oprowadzała bardzo miła Pani, będąca wręcz kopalnią wiedzy i ciekawostek związanych z tym miejscem. Widząc moje przymiarki do zrobienia zdjęcia ikonostasu pozwoliła wyjść na malutki chór w nawie, skąd wyszło takie zdjęcie:

Można też na nim zobaczyć polichromię naścienną ponad ikonostasem - malowaną wprost na drewnie, w 1648 r. przez malarzy z Potylicza (obecnie na Ukrainie, znajduje się tam najstarsza drewniana cerkiew w Europie).
Na poniższym zdjęciu wnętrze kopuły zrębowej:

W 1672 r. przyszły król Jan Sobieski w tych okolicach rozbił czambuł Azameta Gereja, uwalniając liczny jasyr. Z tymi wydarzeniami wiąże się historia Marii Dubniewiczowej, radrużanki, porwanej i sprzedanej w niewolę. Gdy wróciła po 27 latach, przywiezione kosztowności przeznaczyła na renowację świątyni.
Gdy powstała Unia, cerkiew ta stała się greckokatolicką. Śladami tego są boczne ołtarze - zaczerpnięte z łacińskiej tradycji liturgicznej.


Wewnątrz można też zobaczyć pewien ciekawy sprzęt cerkiewny. Tak zwany grobek Pański. W kościele łacińskim, tradycją jest budowanie na Wielki Czwartek ciemnicy, a na Wielki Piątek i Sobotę Grobu Pańskiego. W cerkwiach po prostu w Wielkim Tygodniu ustawiano coś w rodzaju katafalku przed ikonostasem, co przypominało o śmierci Jezusa.

W obrębie murów cerkwi znajduje się także bardzo ładna w kształcie dzwonnica, z wejściem jak do nory hobbita. 

Warto wiedzieć, że całość - cerkiew dzwonnica i dwa cmentarze, zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i listę World Monuments Watch, jako jeden ze stu budynków na świecie, zagrożonych zniszczeniem. 
Pozdrawiam, do poczytania :)

czwartek, 13 października 2016

Aż serce zabolało - część 5 - Berezka

Oj boli serce, bo jakoś nie ma czasu ani siły, żeby siąść i pisać... A zdjęć przybywa, ciekawych miejsc coraz więcej odwiedzonych... Mobilizacja siada. 
Jadąc od strony Leska (czyli od Krakowa, co tu ukrywać) nad Solinę, małą pętlą bieszczadzką przejeżdża się przez kilka wioseczek. Nie oszukujmy się - raczej nie interesujących. Jedną z tych wiosek jest Berezka. Będąc na feriach w Polańczyku w lutym tego roku, ze zdziwieniem znalazłem na mapie symbol ruin cerkwi w Berezce. Gdzie? Przez wieś przejeżdżałem już tyle razy, że niemalże pamiętam domy po kolei. Dopiero obejrzenie planszy gminnej, pomogło w poszukiwaniach - cerkiew była przy tej samej drodze co kościół, ale trochę dalej. No to jedziemy! 
Rzeczywiście, po ominięciu kościoła zauważyłem w kępie drzew kawałek dalej ruiny.
Pierwsza drewniana cerkiew w Berezce powstała w XV wieku i w XIX została rozebrana. Na jej miejscu powstała murowana kaplica, po II wojnie rozbudowana i użytkowana jako kościół filialny. Rozebrano ją przy budowie obecnego kościoła. W 1868 r. wybudowano murowaną z kamienia cerkiew, pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego.
Trzyczęściowa cerkiew otrzymała nietypową nietypowy kształt - nawa główna w kształcie ośmiokąta, nakryta została ośmiopolową kopułą. Podobny układ miały cerkwie w Tyniowcach i w Michniowcu, tylko, że tamte są drewniane. Sama nawa była nieproporcjonalnie duża, w stosunku do sanktuarium i do babińca.
Obok świątyni znajdowała się dzwonnica, na której zawieszone były 3 dzwony z ruskimi napisami. 

W ramach akcji Wisła w 1947 r. wysiedlono mieszkańców wsi i cerkiew pozostała opuszczona. Gdy pojawili się nowi osadnicy, w 1950 r. Kościół Rzymskokatolicki podjął próbę przejęcia cerkwi, niestety nieudaną. 
W 1953 r. Wojewódzka Rada Narodowa w Rzeszowie nakazała rozbiórkę świątyni, którą miał przeprowadzić PGR w Olszanicy. Budynek jednak przejęła lokalna spółdzielnia produkcyjna, powstała w międzyczasie w Berezce. Wkrótce po przejęciu, z dachu została zdarta blacha. Od tamtego czasu cerkiew już tylko niszczeje. Mury zachowane są do wysokości gzymsu koronującego, na którym rosną małe drzewka i trawa. 
Przy ruinach postawiono krzyż i tablice pamiątkowe wspominające tych, którzy zostali z Berezki wysiedleni. 



I tylko szkoda, że taka perełka tak się marnuje. Ponoć jest odwiedzana przez dawnych mieszkańców i ich potomków. Czasami sprawowana jest tu liturgia. Ale to wszystko mało. Bo ruiny się sypią. 
Do poczytania.