środa, 23 listopada 2016

Całodobowa - Bieliczna

Kiedy wędruje się po Beskidzie Niskim można doświadczyć tego, co znaczy określenie "miejsce na końcu świata". Im dalej ucieka się od miejsc zamieszkanych dziś od ludzi, tym bardziej trafia się w świat zapomniany, "zapomniany przez ludzi, nie Boga". 
Regularnie w opisach miejscowości, pojawia się określenia "akcja Wisła". Dla wielu ludzi kiedyś mieszkających w Beskidzie czy Bieszczadach akcja Wisła była końcem świata. Końcem ich życia na ojcowiźnie, którą pod przymusem trzeba było porzucić. Porzucić pod groźbą śmierci, wyjeżdżając nie raz patrzeć na płonące domy. 
Jedną z takich wiosek, które nie przetrwały 1947 r. jest Bieliczna. Jej historia sięga 1595 r., gdy na mocy przywileju kard. Jerzego Radziwiłła lokował ją Jan Izbiański. Przed II Wojną Światową znajdowało się tu 34 domy i dwie cerkwie - greckokatolicka i prawosławna. 

Greckokatolicka powstała około 1796 r. i jest przykładem unifikacji budownictwa sakralnego na terenach ówczesnego Cesarstwa Austriackiego. Jest to jedna z nielicznych cerkwi murowanych w tej części Beskidu Niskiego. Prosta konstrukcja dwuczęściowa, sanktuarium zamknięte półkoliście, piętro wieży wykonane z drewna. Dach kryty gontem, nad nawą sygnaturka.
Całość wykonana z kamienia, otynkowana na biało. Wewnątrz stosunkowo pusto - brak ikonostasu, za to prosty ołtarz, obraz z patronem cerkwi, św. Michałem. 



Ta druga cerkiew (prawosławna) powstała w wyniku akcji przechodzenia ludności greckokatolickiej na prawosławie w 1928 r. Wtedy to wiele wiosek, dotychczas greckokatolickich, pod wpływem propagandy i lokalnych konfliktów przeszło na prawosławie. Nie mogli więc korzystać z dotychczasowych świątyń, które pozostawały w rękach duchownych greckokatolickich, budowali więc "czasownie" - tymczasowe cerkwie. Chyba jedyną, która przetrwała wysiedlenia, jest ta w Kwiatoniu. Wszystkie inne, w tym ta w Bielicznej, zostały zniszczone.



Cerkiew greckokatolicka stała opuszczona, niszczejąc. Przekazana parafii rzymskokatolickiej doczekała szczęśliwie dobrej duszy - ks. Mieczysława Czekaja, z którego inicjatywy wyremontowano malutką świątynię. Dziś, wraz z cmentarzem, jest jedynym śladem, że kiedyś mieszkali tu ludzie. Co ciekawe, jest to jedyna cerkiew w Polsce, która jest otwarta całą dobę.

Nie jest ona w jakikolwiek sposób pilnowana - dbają o nią turyści, którzy tu trafią. 
A wbrew pozorom, nie jest łatwo Bieliczną znaleźć. Na niektórych mapach jej nie ma. Na innych, nawet na mapach Google, jest napis Bieliczna, ale nie ma zaznaczonej drogi. Żeby tam dotrzeć, trzeba wiedzieć, gdzie zjechać z dróg asfaltowych, umieć kilkakrotnie przekroczyć strumień, bo mostów tam nie ma.  A jak się człowiek nie rozgląda, to minie malutką drewnianą świątynię stojącą po lewej stronie pomiędzy drzewami.  
Skąd się dowiedziałem o Bielicznej - z pewnego opowiadania s-f. Andrzej Pilipiuk w zbiorze swoich opowiadań "Litr Ciekłego Ołowiu" umieścił tekst "Czuchajster", w którym Bieliczna, jedna z piwnic pozostałych po zburzonych domów i pewna szopa grają jedną z głównych ról. Zresztą z czystym sercem polecam :) 
A Bieliczna... Jest wspaniała. Zwłaszcza na wiosnę, gdy człowiek siada na murku obok cerkwi, cisza, spokój, jedyne, co gra to owady i ptaki wokół. Raj dla samotnika :)
Bieliczna, to "koniec świata". Kawałek dalej to już granica - a dalej to Słowacja. To "koniec świata" bo tam kończy się droga - nawet ta gruntowa.
Zapraszam zaś :)

środa, 2 listopada 2016

Ślady Wielkiej Wojny

Za życia skłóceni, śmiercią pogodzeni,
Razem złożyli tu kości.
Gdyż nie to ważne, kim byli, co dotychczas znaczyli,
Lecz, że dochowali wierności.

Dziś będzie trochę zaduszkowo - historycznie. 28 lipca 1914 r. wybuchła I Wojna Światowa. Przez ówczesnych nazwana Wielką Wojną - wielką, bo po raz pierwszy działania wojenne toczyły się nie tylko na jednym kontynencie, ale aż na czterech - w Europie, Afryce, Azji i Oceanii. Do tego walki na morzu i w powietrzu.
Ponieważ nasze ziemie leżą na Autostradzie Narodów - najwygodniejsza nizina na drodze wschód - zachód, to oczywiście działania wojenne miały także miejsce na naszych terenach. Dla nas, w południowej Polsce, najważniejsze są działania na froncie galicyjskim. 
Początek wojny to ofensywa Austro-Węgierska (KuK), która po początkowych sukcesach została przez Rosjan zatrzymana. Kontrofensywa Rosyjska doprowadziła do wycofania się wojsk Austro-węgierskich aż na linię Dunajca, pozostawienie głęboko na terenach zajętych przez wroga twierdzy Przemyśl i ataki na twierdzę Kraków. Dopiero operacja Limanowska, doprowadziła do zatrzymania wojsk carskich. Od końca listopada 1914 r. do 2 maja 1915 r. toczyły się walki pozycyjne w Beskidzie i Bieszczadach.  Nie udało się zdążyć z odsieczą Przemyśla, który 23 marca 1915 r., po wcześniejszym zniszczeniu resztek zapasów i wysadzeniu fortów został poddany Rosjanom. 
Dopiero bitwa pod Gorlicami (początek 2.05.1915 r.) przyniosła rozstrzygnięcie. Żołnierze cesarsko- królewscy, wśród których nie brakowało Polaków (w tej grupie można wspomnieć chociażby ojca przyszłego papieża, Jana Pawła II - Karol Wojtyła /senior/ pracował w kwatermistrzostwie Armii KuK w tamtym czasie, zresztą były całe pułki, np 20 - Galicyjski, gdzie 86% to Polacy, oraz inne) doprowadzili do wypchnięcia wojsk rosyjskich z zachodniej Małopolski. 21 czerwca 1915 r. wojska cesarsko- królewskie, pod dowództwem Bohm-Ermolli'ego odbiły Lwów - stolicę Galicji. Jest to symboliczny koniec działań wojennych w Małopolsce i Galicji - wojna już tu nie wróciła.


Powyżej: Cmentarz nr 8 Nowy Żmigród

Jednak po działaniach wojennych zostało tysiące śladów, w tym te najbardziej bolesne. Groby żołnierzy. Wystarczy wspomnieć, że wojska Cesarstwa Austro-Węgierskiego oraz Cesarstwa Pruskiego w samej bitwie gorlickiej straciły zabitych i rannych ok. 90 tysięcy żołnierzy a Rosyjskie ok. 100 tysięcy ludzi. Do tego trzeba doliczyć ofiary wcześniejszych działań (w bitwie galicyjskiej z 1914 r. obie strony straciły ponad 400 tyś. żołnierzy). Inna sprawa, że wielu z nich zginęło nie od ostrzału, czy umarło od ran w szpitalach, ale zamarzło w okopach - takie skutki prowadzenia działań wojennych w zimie. 
Cmentarz nr 126 - Florynka

Cmentarz nr 81 - Męcina Wielka


Cmentarz nr 82 - Męcina Wielka

Do sprawy pochówków wojennych armia Cesarsko - Królewska podeszła z niemiecką precyzją: Ordnung muss sein - porządek musi być! 3 listopada 1915 r. powołano w wiedeńskim Ministerium Wojny wydział Grobów Wojenych, oraz jego terenowe delegatury, w tym krakowską. Zadaniem wydziału i oddziałów terenowych miało być ewidencjonowanie poległych, ekshumowanie ciał i komasowanie ich w zbiorczych cmentarzach, które specjalnie projektowano i wykonywano. 
Wydział Krakowski, obejmujący tereny od Krakowa aż po Jasło i Żmigród, wykonał swoje zadanie chyba najlepiej. Teren został podzielony na 11 okręgów, na czele każdego z nich stanął oficer o wykształceniu artystycznym lub inżynieryjnym. Do jego obowiązków należało znalezienie miejsca, projekt artystyczny, nadzór nad wykonaniem. Każdy z okręgów posiada jeden cmentarz główny - gdzie miały się odbywać uroczystości. W sumie zbudowano 401 cmentarzy w Małopolsce. Poniżej mapa okręgów (okręg XI to Kraków).
Cmentarze powstawały w różnych miejscach i z różnych materiałów. Niektóre z nich są łatwo dostępne, inne, ukryte w lesie lub też na szczycie góry (np. Rotunda w Beskidzie Niskim). Wykonywano je z różnych materiałów - przykładowo, zużyto 18500 ton kamienia łamanego, 11320 ton betonu, 61000 ton drewna modrzewiowego, 245000 ton drewna miękkiego. Odlano ponad 12 tyś. krzyży na groby pojedyncze i 1400 krzyży na groby zbiorowe. Dla upiększenia cmentarzy wykorzystano ponad 500 tyś. sadzonek różnych roślin. Samej trawy wysiano dwie tony ziaren!
Wybudowano 50 kapliczek, ścian pomnikowych, ołtarzy kamiennych, 8 kaplic drewnianych. 
Tworzono nie tylko architekturę cmentarną - także epitafia, takie jak przytoczone na początku (z cmentarza nr 123 w Łużnej). W sumie zebrano z pól bitew i ekshumowano ponad 60000 zidentyfikowanych zwłok żołnierzy wszystkich walczących stron, dokonując pochówku niezależnie od narodowości. Ile było ciał niezidentyfikowanych - nie wiadomo.
Cmentarz nr 53 - Czarne

Cmentarz nr 47 - Konieczna

Cmentarz nr 56 - Smerekowiec



Obecnie cmentarze są w różnym stanie. Jedne są wspaniale zadbane i wyremontowane. Inne niszczeją, położone z daleka od ludzkich oczu, zagubione w lasach. Jeszcze inne zniknęły, zlikwidowane z różnych przyczyn. Są śladami Wielkiej Wojny. I boli, gdy czyta się nazwiska, gdy okazuje się, że żołnierz austro-węgierski i żołnierz rosyjski mają polskie nazwiska. 
Do poczytania!

niedziela, 30 października 2016

Aż serce zabolało - cześć 6 - Nagórzany

Są takie miejsca, gdzie człowiek sobie zadaje pytanie - jak można dopuścić do czegoś takiego? Jak bardzo człowiek może nienawidzić drugiego człowieka, że chce zniszczyć nawet najmniejsze ślady jego obecności, nawet okruchy kulturowe, które po nim zostały? Nie wiem. Może też jest tak, że po prostu nie rozumiem, że nie umiem nienawidzić. Tereny wschodnich Karpat to ziemia bardzo dotknięta złością i nienawiścią. Konflikty narodowościowe, o których już kiedyś pisałem, co prawda w opisie Bieszczad, ale to dotyczy także Beskidu Niskiego. 
Generalnie ludność greckokatolicka i prawosławna, zamieszkiwała tereny od Szlachtowej, właściwie na skraju Podhala, aż do dawnej granicy Polski i oczywiście dalej na wschód. Wielokrotnie dochodziło do konfliktów - czy to na tle narodowościowym, czy na tle religijnym. Niektóre z nich miały pochodzenie i znaczenie tylko lokalne, inne, jak np. akcja polonizacyjno- rewindykacyjna, jest plamą na kartach historii II Rzeczpospolitej (w skrócie chodziło przymusowe polonizowanie ludności kresowej, wyrażające się min. w burzeniu cerkwi prawosławnych). Złość narastała, aż znalazła swoje ujście w czasie II Wojny Światowej.

Może nie wiemy tego, ale dla narodów uciemiężonych przez ZSRR, takich jak Ukraińcy, wkroczenie Niemiec na ich teren było wyzwoleniem, dawało szansę na zbudowanie Samostijnej Ukrajiny. Jeszcze tylko trzeba było rozliczyć się z Lachami (Polakami), wygnać ich i Ukraina będzie niepodległa! I ta historia stoi za Rzezią Wołyńską, za masowymi mordami dokonanymi przez UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) w Bieszczadach i Beskidzie. To, co się działo na tych terenach w latach 1943-47, to ludzkim językiem trudno opisać. Diabeł tańcował a Biesy mu przygrywały. 
Walki właściwie ustały po Akcji Wisła, gdy przesiedlono prawie 140 tysięcy ludności. Ziemie zostały opuszczone, lub też pozostały tylko smutne pozostałości. Dopiero w latach 50 zaczęto sprowadzać osiedleńców. Ale pozostańmy przy wsi polskiej. Nagórzany w powiecie sanockim. Polska, bo zamieszkała w większości przez ludność pochodzenia polskiego, rzymskokatolików. Mimo to, mniejszość greckokatolicka, pochodzenia rusińskiego, wybudowała murowaną cerkiew w 1848 r. 

Nie była to jakaś wielka, imponująca świątynia - nie była to siedziba parafii (ta była w Woli Sękowej). Pierwotnie była pod wezwaniem św. Michała Archanioła, później zmieniono je na św. Piotra i Pawła. Jest to budowla murowana z kamienia, pierwotnie otynkowana, orientowana. Zbudowano ją na planie prostokąta, zamknięta wewnątrz półkoliście, z zewnątrz trójbocznie. 

Od zachodniej strony znajdował się kiedyś drewniany przedsionek o konstrukcji zrębowej. Drzwi o konstrukcji klepkowej, jednoskrzydłowe. 

Dach był kalenicowy, trójspadowy, kryty gontem, na nim znajdowała się sygnaturka z baniastą latarnią. Obok cerkwi do 1965 r. stała dzwonnica parawanowa, którą rozebrano, by zdobyć materiał na budowę pomnika.
Nie wiem, co się stało, że nie ma obecnie dachu - jakby był kryty blachą, to można przypuszczać, że blacha okazała się "niezbędna" do krycia jakiejś wiaty w PGR. Czyżby tak szybko przegniła konstrukcja? Wewnątrz murów znajdują się smutne resztki dachu, widoczne na zdjęciu poniżej
.

W 1944 r. ludność greckokatolicka dokonała konwersji - przeszła na katolicyzm rzymski. Wyposażenie cerkwi zostało przeniesione do kościoła w Nowotańcu. A sama cerkiew - niszczeje. Nikt o nią nie zadbał. Dom Boży został zrujnowany.

Nie jest łatwo ją znaleźć - ukryto ją, budując od strony drogi remizę OSP. Musiałem objechać całą wieś, żeby ją znaleźć. 

wtorek, 25 października 2016

Perełka ziemi lubaczowskiej - Radruż

Jest coś naprawdę fajnego w tym tułaniu się po różnych skrajach naszej pięknej Ojczyzny. Tak, jestem patriotą. Tak, kocham mój kraj. Znam jego jakże często bolesną, ale także wspaniałą historię. Nie wstydzę się bycia Polakiem. Kocham ten kraj w jego ogromnym bogactwie. Bogactwie krajobrazu - od Bałtyku, po szczyty gór. Bogactwie architektury, kultur lokalnych. We wspaniałych ludziach, tak często bezinteresownie pomagającym komuś, kogo widzą pierwszy raz w życiu. Dlatego jakoś nie ciągnie mnie na wakacje za granicę. No tak, pewnie mógłbym, ale po co? Wolę poznawać to, co mam tu, niemalże na miejscu. Mogę przespać się w pensjonacie za grosze, a jak nie wypali, to pod namiotem, a nawet w bagażniku samochodu. /Ale nie mówcie o tym moim rodzicom, dobra? :) /
Jakoś w moim sercu gra ściana wschodnia Polski. Tereny tak mocno doświadczone przez ludzki gniew, nienawiść. Z drugiej strony - zachwycające krajobrazem, spokojem. Stąd chyba moja fascynacja tymi zagubionymi cerkiewkami, gdzieś w małych wioskach. Ale dość. Bo dziś, chciałbym pokazać Wam pewną perłę. 

Jakieś 24 km na wschód od Lubaczowa a 4 km na południe od Horyńca Zdroju znajduje się mała wieś Radruż. To w niej znajduje się najstarsza drewniana cerkiew w Polsce. Powstała ok. 1583 r. jako świątynia prawosławna, pod wezwaniem św. Paraskrewy. Powstała w bardzo nietypowym miejscu - generalnie cerkwie budowano na wzniesieniach, nadając im charakter obronny, a tu jest w dolinie. Do tego cerkiew nie stoi na wyrównanym terenie, tylko na pochyłym.

Dobrze to widać na powyższym zdjęciu. Sama cerkiew powstała z drewna jodłowego i dębowego. Nie ma w łączeniach ani jednego gwoździa - tylko drewniane kołki. Cieśle, którzy ją budowali, znali się na swoim fachu, wykorzystywali osiągnięcia ciesielstwa późnogotyckiego.

Cerkiew jest konstrukcji zrębowej, trójdzielna, gdzie każda z części jest wyraźnie wyodrębniona, zbudowana na planie kwadratu. Środkowa nawa ma czworoboczną kopułę zrębową z jednym załomem, której całą konstrukcję można obejrzeć będąc wewnątrz. Babiniec i sanktuarium mają nakrycie dachami dwuspadowymi. Ciekawostką są soboty, otaczające cerkiew - są one normalne dla cerkwi karpackich, na Roztoczu są tylko tutaj. Całość obita gontem.

  Warto wejść do środka, zwłaszcza, że powinna być taka możliwość - cerkiew jest częścią Muzeum Ziemi Lubaczowskiej. Za wejście należy uiścić opłatę - bilet normalny 8 zł.
Mnie oprowadzała bardzo miła Pani, będąca wręcz kopalnią wiedzy i ciekawostek związanych z tym miejscem. Widząc moje przymiarki do zrobienia zdjęcia ikonostasu pozwoliła wyjść na malutki chór w nawie, skąd wyszło takie zdjęcie:

Można też na nim zobaczyć polichromię naścienną ponad ikonostasem - malowaną wprost na drewnie, w 1648 r. przez malarzy z Potylicza (obecnie na Ukrainie, znajduje się tam najstarsza drewniana cerkiew w Europie).
Na poniższym zdjęciu wnętrze kopuły zrębowej:

W 1672 r. przyszły król Jan Sobieski w tych okolicach rozbił czambuł Azameta Gereja, uwalniając liczny jasyr. Z tymi wydarzeniami wiąże się historia Marii Dubniewiczowej, radrużanki, porwanej i sprzedanej w niewolę. Gdy wróciła po 27 latach, przywiezione kosztowności przeznaczyła na renowację świątyni.
Gdy powstała Unia, cerkiew ta stała się greckokatolicką. Śladami tego są boczne ołtarze - zaczerpnięte z łacińskiej tradycji liturgicznej.


Wewnątrz można też zobaczyć pewien ciekawy sprzęt cerkiewny. Tak zwany grobek Pański. W kościele łacińskim, tradycją jest budowanie na Wielki Czwartek ciemnicy, a na Wielki Piątek i Sobotę Grobu Pańskiego. W cerkwiach po prostu w Wielkim Tygodniu ustawiano coś w rodzaju katafalku przed ikonostasem, co przypominało o śmierci Jezusa.

W obrębie murów cerkwi znajduje się także bardzo ładna w kształcie dzwonnica, z wejściem jak do nory hobbita. 

Warto wiedzieć, że całość - cerkiew dzwonnica i dwa cmentarze, zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i listę World Monuments Watch, jako jeden ze stu budynków na świecie, zagrożonych zniszczeniem. 
Pozdrawiam, do poczytania :)

czwartek, 13 października 2016

Aż serce zabolało - część 5 - Berezka

Oj boli serce, bo jakoś nie ma czasu ani siły, żeby siąść i pisać... A zdjęć przybywa, ciekawych miejsc coraz więcej odwiedzonych... Mobilizacja siada. 
Jadąc od strony Leska (czyli od Krakowa, co tu ukrywać) nad Solinę, małą pętlą bieszczadzką przejeżdża się przez kilka wioseczek. Nie oszukujmy się - raczej nie interesujących. Jedną z tych wiosek jest Berezka. Będąc na feriach w Polańczyku w lutym tego roku, ze zdziwieniem znalazłem na mapie symbol ruin cerkwi w Berezce. Gdzie? Przez wieś przejeżdżałem już tyle razy, że niemalże pamiętam domy po kolei. Dopiero obejrzenie planszy gminnej, pomogło w poszukiwaniach - cerkiew była przy tej samej drodze co kościół, ale trochę dalej. No to jedziemy! 
Rzeczywiście, po ominięciu kościoła zauważyłem w kępie drzew kawałek dalej ruiny.
Pierwsza drewniana cerkiew w Berezce powstała w XV wieku i w XIX została rozebrana. Na jej miejscu powstała murowana kaplica, po II wojnie rozbudowana i użytkowana jako kościół filialny. Rozebrano ją przy budowie obecnego kościoła. W 1868 r. wybudowano murowaną z kamienia cerkiew, pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego.
Trzyczęściowa cerkiew otrzymała nietypową nietypowy kształt - nawa główna w kształcie ośmiokąta, nakryta została ośmiopolową kopułą. Podobny układ miały cerkwie w Tyniowcach i w Michniowcu, tylko, że tamte są drewniane. Sama nawa była nieproporcjonalnie duża, w stosunku do sanktuarium i do babińca.
Obok świątyni znajdowała się dzwonnica, na której zawieszone były 3 dzwony z ruskimi napisami. 

W ramach akcji Wisła w 1947 r. wysiedlono mieszkańców wsi i cerkiew pozostała opuszczona. Gdy pojawili się nowi osadnicy, w 1950 r. Kościół Rzymskokatolicki podjął próbę przejęcia cerkwi, niestety nieudaną. 
W 1953 r. Wojewódzka Rada Narodowa w Rzeszowie nakazała rozbiórkę świątyni, którą miał przeprowadzić PGR w Olszanicy. Budynek jednak przejęła lokalna spółdzielnia produkcyjna, powstała w międzyczasie w Berezce. Wkrótce po przejęciu, z dachu została zdarta blacha. Od tamtego czasu cerkiew już tylko niszczeje. Mury zachowane są do wysokości gzymsu koronującego, na którym rosną małe drzewka i trawa. 
Przy ruinach postawiono krzyż i tablice pamiątkowe wspominające tych, którzy zostali z Berezki wysiedleni. 



I tylko szkoda, że taka perełka tak się marnuje. Ponoć jest odwiedzana przez dawnych mieszkańców i ich potomków. Czasami sprawowana jest tu liturgia. Ale to wszystko mało. Bo ruiny się sypią. 
Do poczytania. 

środa, 14 września 2016

Feniks z popiołów - Komańcza

Na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczad, nad Osławą leży Komańcza. Pierwsza informacja o takiej wsi pochodzi z 1512 r. Historię miała ciekawą - min. w 1918 r. powstała tu Republika Komańczańska - ludność pochodzenia ukraińskiego proklamowała utworzenie niezależnego od Polski państwa, którego prezydentem został Andrij Kyr. Jednak ta inicjatywa upadła po około 3 miesiącach, gdy ruszyła polska ofensywa - całe 300 osób, cała akcja miała bardziej charakter policyjno- represyjny, niż wojskowy. Właściwie do większych walk nie doszło - wśród 33 wsi, które zadeklarowało przystąpienie do Republiki, tylko w Komańczy stawiono większy opór, który został złamany, gdy tylko Polacy zaczęli podpalać gospodarstwa Ukraińców, którzy rzucili się ratować dobytek. 

W 1939 r. wieś była miejscem stacjonowania Batalionu Korpusu Obrony Pogranicza "Komańcza", który walczył w ramach 3 Brygady Górskiej nie tylko z wojskami niemieckimi, ale także słowackimi.
Po II wojnie wieś została wyludniona, pozostało niewiele rodzin, zwłaszcza te związane z koleją oraz pracami leśnymi. Ostał się także klasztor sióstr nazaretanek, w którym więziony był w latach 1955-56 ks. Prymas Stefan Wyszyński. To właśnie tam powstały "Śluby Jasnogórskie Narodu Polskiego".
Obecnie we wsi znajduje się kościół rzymskokatolicki, oraz dwie cerkwie - jedna greckokatolicka, przeniesiona z Dydyńców, ale pomysłowo rozbudowana - stworzono dwupiętrowy murowany cokół, na którym zrekonstruowano świątynię. Zdjęcie poniżej.

Ciekawszą jest druga świątynia, obecnie prawosławna, pod wezwaniem opieki Bogarodzicy. Powstała w 1803 r. na miejscu wcześniejszej, spalonej. Posadowiona na wzgórzu, jest orientowana, o konstrukcji zrębowej, o silnie wydłużonej bryle. Jest typowym przykładem bezwieżowej cerkwi łemkowskiej typu północno- wschodniego. Dzwonnica, utrzymana w stylu świątyni, pochodzi z 1934 r. Pierwotnie trójdzielna, została powiększona o zakrystię na osi świątyni oraz o przedsionek.
Do 1961 r. służyła grekokatolikom, regularnie sprawowano tu liturgię, co było ewenementem w skali kraju. 10.06.1961 władze komunistyczne zamknęły cerkiew, udostępniając ją dwa lata później niedawno powstałej parafii prawosławnej, nie zważając na to, że ludność prawosławna w Komańczy była w mniejszości. Grekokatolicy, dzięki uprzejmości parafii rzymskokatolickiej, liturgię sprawowali w komańczowskim, malutkim kościele.
Obecny wiek nie był łaskawy dla wiekowej świątyni. Najpierw w 2001 r. podczas wichury na cerkiew przewróciło się drzewo, znacznie uszkadzając dach. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść: w nocy z 13 na 14 września cerkiew doszczętnie spłonęła, przetrwała tylko dzwonnica.
Polecam obejrzeć poniższy film:
Jest to piosenka zespołu "Na Bani" - Cerkiew w ogniu. Niesamowity tekst, ilustrowany zdjęciami płonącej świątyni.
Ogromna katastrofa, jakim był pożar cerkwi wraz z wyposażeniem (nic nie udało się uratować) nie złamała jednak ludzi - już 14 września 2006 r. prawosławny biskup Adam (z Przemyśla) zapowiedział odbudowę. I udało się - cztery lata i jeden miesiąc po pożarze, Metropolita Prawosławny Warszawy i całej Polski Sawa dokonał konsekracji odbudowanej świątyni.
Cerkiew odbudowano dokładnie wg. stanu przed pożarem. Nowy ikonostas, wykonany w 2010 r. naśladuje XVI ikony karpackie.

Zdjęcia powstały w styczniu 2016 r.