Kiedy wędruje się po Beskidzie Niskim można doświadczyć tego, co znaczy określenie "miejsce na końcu świata". Im dalej ucieka się od miejsc zamieszkanych dziś od ludzi, tym bardziej trafia się w świat zapomniany, "zapomniany przez ludzi, nie Boga".
Regularnie w opisach miejscowości, pojawia się określenia "akcja Wisła". Dla wielu ludzi kiedyś mieszkających w Beskidzie czy Bieszczadach akcja Wisła była końcem świata. Końcem ich życia na ojcowiźnie, którą pod przymusem trzeba było porzucić. Porzucić pod groźbą śmierci, wyjeżdżając nie raz patrzeć na płonące domy.
Jedną z takich wiosek, które nie przetrwały 1947 r. jest Bieliczna. Jej historia sięga 1595 r., gdy na mocy przywileju kard. Jerzego Radziwiłła lokował ją Jan Izbiański. Przed II Wojną Światową znajdowało się tu 34 domy i dwie cerkwie - greckokatolicka i prawosławna.
Greckokatolicka powstała około 1796 r. i jest przykładem unifikacji budownictwa sakralnego na terenach ówczesnego Cesarstwa Austriackiego. Jest to jedna z nielicznych cerkwi murowanych w tej części Beskidu Niskiego. Prosta konstrukcja dwuczęściowa, sanktuarium zamknięte półkoliście, piętro wieży wykonane z drewna. Dach kryty gontem, nad nawą sygnaturka.
Ta druga cerkiew (prawosławna) powstała w wyniku akcji przechodzenia ludności greckokatolickiej na prawosławie w 1928 r. Wtedy to wiele wiosek, dotychczas greckokatolickich, pod wpływem propagandy i lokalnych konfliktów przeszło na prawosławie. Nie mogli więc korzystać z dotychczasowych świątyń, które pozostawały w rękach duchownych greckokatolickich, budowali więc "czasownie" - tymczasowe cerkwie. Chyba jedyną, która przetrwała wysiedlenia, jest ta w Kwiatoniu. Wszystkie inne, w tym ta w Bielicznej, zostały zniszczone.
Całość wykonana z kamienia, otynkowana na biało. Wewnątrz stosunkowo pusto - brak ikonostasu, za to prosty ołtarz, obraz z patronem cerkwi, św. Michałem.
Cerkiew greckokatolicka stała opuszczona, niszczejąc. Przekazana parafii rzymskokatolickiej doczekała szczęśliwie dobrej duszy - ks. Mieczysława Czekaja, z którego inicjatywy wyremontowano malutką świątynię. Dziś, wraz z cmentarzem, jest jedynym śladem, że kiedyś mieszkali tu ludzie. Co ciekawe, jest to jedyna cerkiew w Polsce, która jest otwarta całą dobę.
Nie jest ona w jakikolwiek sposób pilnowana - dbają o nią turyści, którzy tu trafią.
A wbrew pozorom, nie jest łatwo Bieliczną znaleźć. Na niektórych mapach jej nie ma. Na innych, nawet na mapach Google, jest napis Bieliczna, ale nie ma zaznaczonej drogi. Żeby tam dotrzeć, trzeba wiedzieć, gdzie zjechać z dróg asfaltowych, umieć kilkakrotnie przekroczyć strumień, bo mostów tam nie ma. A jak się człowiek nie rozgląda, to minie malutką drewnianą świątynię stojącą po lewej stronie pomiędzy drzewami.
Skąd się dowiedziałem o Bielicznej - z pewnego opowiadania s-f. Andrzej Pilipiuk w zbiorze swoich opowiadań "Litr Ciekłego Ołowiu" umieścił tekst "Czuchajster", w którym Bieliczna, jedna z piwnic pozostałych po zburzonych domów i pewna szopa grają jedną z głównych ról. Zresztą z czystym sercem polecam :)
A Bieliczna... Jest wspaniała. Zwłaszcza na wiosnę, gdy człowiek siada na murku obok cerkwi, cisza, spokój, jedyne, co gra to owady i ptaki wokół. Raj dla samotnika :)
Bieliczna, to "koniec świata". Kawałek dalej to już granica - a dalej to Słowacja. To "koniec świata" bo tam kończy się droga - nawet ta gruntowa.
Zapraszam zaś :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz