wtorek, 26 stycznia 2016

Młodowice, które stały się Walterowem

Jak bardzo zakręcone są historie bieszczadzkie? Pisałem już kiedyś o przesiedleniach, pisałem o zmianach granic. Ale nie pisałem jeszcze o zmianach nazw. W latach 70 niemiłościwie nam panujący stwierdzili, że zwłaszcza we wschodniej Polsce znajduje się wiele miejscowości, których nazwy są bardzo Ukraińskie. Więc trzeba to zmienić! Więc w 1977 roku 120 miejscowości z ówczesnych województw krośnieńskiego, nowosądeckiego, rzeszowskiego, przemyskiego i tarnobrzeskiego zmieniło nazwy. Właściwie od razu podniosły się protesty. Protestowali ważni - jak Solidarność, PTTK czy Związek Literatów Polskich, ale też mali - jak koła gospodyń wiejskich. Po czterech latach władze cofnęły decyzję, z wyjątkiem przysiółka Mordownia, który pozostał Spokojną. W najbliższych latach zmieniono jeszcze dwóm miejscowością nazwy, nadając te z 1977 r. 
Jedną z tych wsi, które otrzymały nową nazwę były Młodowice, nazwane Walterowem, ku czci komunisty, gen. Karola Świerczewskiego, pseudonim Walter.
Najcenniejszym zabytkiem wsi jest drewniana greckokatolicka cerkiew p.w. Narodzenia Bogarodzicy. 
Powstała w 1923 r. w miejscu starszej, także drewnianej świątyni. Obok niej, znajduje się niegdyś greckokatolicki, obecnie prawosławny cmentarz. 




Dlaczego prawosławny? Otóż w wyniku przesiedleń wieś wraz z cerkwią zostały opuszczone. Po wojnie, od 1956 r. świątynia była używana przez wiernych prawosławnych, do których obecnie budynek należy.
Sam budynek jest orientowany, trójdzielny, zakrystia po stronie północnej. Nad nawą ośmioboczny tambur, zwieńczony cebulastą kopułą.
Obok świątyni stoi nietypowa dzwonnica - nietypowa, bo ośmioboczna, z powycinanymi owalnymi otworami, które tworzą ażurową galerię.
No to do poczytania :)


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Niewielka jak miniaturka

Chyba wszyscy mamy tak, że na hasło kościół albo cerkiew od razu włącza się nam w głowie obraz wielkiego budynku. Takie są nasze doświadczenia i skojarzenia. Ale nie zawsze tak jest. Zapraszam do Przemyśla, uliczka - kiedyś będąca osobną wioską nazywa się Kruhel Wielki. Tuż pod szczytem góry, w otoczeniu drzew stoi zespół cerkiewny.
Tak po prawdzie, to z drogi prawie go nie widać. Dopiero podchodząc bliżej, widzimy małą dzwonnicę z jeszcze mniejszą cerkiewką.
Opisywana świątynia powstała przed 1630 rokiem i była o jedną trzecią niższa od obecnej. Kształt obecny świątynia uzyskała po przebudowie z 1844 r., gdy podwyższono ją, wycięto wewnątrz przegrodę między babińcem i nawą, oraz wycięto otwory okienne. 
Cerkiew jest orientowana, czyli zwrócona ku wschodowi. Zbudowana jest na planie trzech kwadratów w linii - od prawej - sanktuarium, do którego przylega prothesis, nawy głównej, będącej największą częścią i babińca. Ściany są zbieżne ze sobą, nawa nakryta ostrosłupową kopułą, w sanktuarium i babińcu sklepienia są kolebkowe.
Na zdjęciu powyżej widać wspomniane prothesis - to ta dobudówka, kryjąca miejsce, gdzie przygotowywano naczynia potrzebne w czasie Mszy Świętej.
Cała świątynia - ściany i dachy - obita jest gontem. Wewnątrz nie zachowało się wyposażenie. Od 1947 r. cerkiew stała opuszczona i popadła w ruinę. Dopiero w latach 1997- 2000 została gruntownie odrestaurowana i obecnie stanowi własność greckokatolickiej parafii katedralnej w Przemyślu. Obok cerkwi stoi drewniana dzwonnica z XVIII wieku, zbudowana na planie kwadratu, także o ścianach zbieżnych.
Wokół świątyni znajduje się cmentarz, na którym wiele nagrobków pokazuje, jak zawiłe były losy tamtych terenów - wiele z nich jest w dwóch alfabetach.
Do poczytania :)

 


środa, 20 stycznia 2016

Jedyny taki dworzec

Jest taka miejscowość o uroczej nazwie Trakiszki - ot taka wioseczka, zagubiona gdzieś w województwie podlaskim. Biegnie tamtędy linia kolejowa, obecnie prowadząca z Suwałk do litewskiego Sestokai. Stacyjka powstała w 1907 roku, więc jeszcze za cara. Wybudowano ją z drewna - materiału rzadko spotykanego w budownictwie dworcowym. 
Mały drewniany dworzec spełniał swoje zadanie aż do początku XXI wieku, kiedy w pewnej oddali wybudowano betonowy moloch. Widocznie straż graniczna (jest to ostatnia stacja po polskiej stronie) potrzebowała więcej miejsca.
Od frontu - od strony wsi - budyneczek zupełnie nie przypomina dworca.




Pomimo tego, że budynek spełniał funkcje publiczne, to budujący go, zadbali o detale i zdobienia.
Widok na galerię kontrolną na końcu stacji:
A tu w tle widać nowy, duży dworzec:
Z tego co mogłem znaleźć, to raczej pociągi pasażerskie już tam nie jeżdżą - choć ciotka Wikipedia mówi o jednym. Rozkładu jazdy na stacji nie znalazłem. Więc pewnie tylko towarowe.

Do poczytania :)



piątek, 1 stycznia 2016

Święty Mikołaj, Jego wilk i koszyk z dziećmi

Tematem wstępu - pierwszy post w Nowym Roku 2016! Wszystkiego najlepszego!
Moje postanowienie noworoczne, to częstsze pisanie tekstów - zobaczymy co z tego wyjdzie. 
Przenieśmy się do Kryłowa, a właściwie to do Kolonii Kryłów. Wschodnie pogranicze - sam Kryłów leży na brzegu Bugu, który jest tam granicą. Dwa kilometry w głąb Polski jest przysiółek, nazwany Kolonia Kryłów. Naprzeciw źródełka, które uchodziło za cudowne, stoi figura świętego Mikołaja. Figura jak figura, ale ciekawy jest wilk, który wyszczerzony stoi tuż obok. 
Figura pochodzi prawdopodobne z XVII wieku, wilk wygląda na starszego. Cała kompozycja jest już dość mocno zniszczona, zwłaszcza wilk w którego strzelali żołnierze radzieccy, usiłując go zabić, a także kosz, w którym znajdują się główki dzieci. 
Przed II wojną było to popularne miejsce pielgrzymkowe, uczęszczane przez chrześcijan trzech wyznań: katolików, grekokatolików i prawosławnych. Obok stała skarbona, która stała się zarzewiem sporu, rozwiązanego "ręcznie":
Było to 8 maja 1911 r. Właśnie wtedy wypadał wedle cerkiewnego kalendarza odpust w Szychowicach. Częścią odpustu była procesja prawosławnych do sanktuarium św. Mikołaja. Tego samego dnia, ks. Dębowski postanowił poświęcić pola, idąc z figurami św. Stanisława, który był patronem dnia, oraz św. Mikołaja, bo również był biskupem. Pierwsi dotarli katolicy, ksiądz zaczął litanią i antyfoną. Następnie przemówił: 
- Kochani, brońcie swego świętego, swego wilka i tej cudownej wody. Od was zależy, do kogo będzie należała. Jeśli zwyciężycie złe siły - a Bóg jest z nami - sprawę wygramy. Inaczej... 
Tu przerwał i poszedł do pobliskiej leśniczówki. Ludzie zaczęli odmawiać, gdy nadeszli prawosławni. Zaczęły mieszać się śpiewy z różańcem.
 

Po pewnym czasie zaczęły padać pytania i pogróżki:
- Dajte i nam pomołytsia
- To nasz światyj Nikoła i światyj wowk
- Ne śpiwajty wże
- Zamowczyte! Teper my budiemo mołytsia
Katolicy zaintonowali godzinki, na to batiuszka z Szychowiec ryknął:
- Wo imia swiatoj Bohorodyci. Byjte ich!
Katolicy chwycili drążki od feretronów i od sztandarów, prawosławni powyrywali sztachety z płotu i na siebie! Zamiast modlitwy rozległy się okrzyki bojowe, jęki i łomoty. Polała się krew, mimo, że nie użyto broni palnej. Walka trwała blisko godzinę. 
Batiuszka złotym krzyżem zachęcał swoich, organista aż ochrypł od zachęcania do boju katolików. Dopiero zauważenie nadchodzącej odsieczy unitów przeważyło o zwycięstwie. Batiuszka krzyknął: Ditunki, wtykajte! (Dzieci, uciekajcie). Prawosławni wycofali się, wrócił ks. Dębowski, który zaintonował pieśń "Kto się w opiekę" i poprowadził procesję z powrotem do Kryłowa. Niektórzy kuleli, innych trzeba było wieźć na wozach, ale wszystkich przepełniała duma. 
Tak zabawnie nie było, bo katolickim uczestnikom groziło więzienie. Na szczęście odpowiednio dane łapówki oraz układ z popem z Kryłowa, który otrzymywał połowę dochodów ze skarbony załagodziło sytuację. 
Dziś to spokojne i ciche miejsce, tylko wspominające swą huczną historię.
Jeszcze tylko zdjęcie źródełka:
Do poczytania :)