Polskie granice zmieniały się przez lata - to banał, o którym powinno wiedzieć już dziecko. Nie wszystkie części naszego kraju, znajdujące się dziś w granicach Polski, zawsze w nich były. Myśląc o takich terenach, myślimy przede wszystkim o Dolnym Śląsku i ziemiach wzdłuż zachodniej granicy.
Ale trzeba także pamiętać o Mazurach. Pierwotnie zamieszkane przez plemię pogańskich Prusów, zostały zajęte przez państwo krzyżackie. Po sekularyzacji zakonu, stały się Prusami Książęcymi. Co ciekawe, z tamtych terenów pochodzili Ci, którzy budowali potęgę Niemiec, ale także rozwijał się żywioł polski. Gdy powstała II Rzeczpospolita, na terenach Warmii, Mazur i Powiśla, z postanowienia konferencji Wersalskiej, która zakończyła Wielką Wojnę, miano przeprowadzić plebiscyt. Mieszkańcy mieli zdecydować, do jakiego kraju chcą należeć. Wynik głosowania okazał się kompletną klęską dla Polski - 97% biorących udział w plebiscycie, orzekło, że chcą pozostać w Niemczech. Co było przyczyną? Ogromna przewaga propagandowa Niemiec, działalność grup terrorystycznych, stanowisko komisji plebiscytowej, wpisanie na karcie głosowania Prusy Wschodnie, zamiast Niemcy, wojna Polsko - bolszewicka i ukazanie Polski jako państwa tymczasowego, przywiezienie na tereny plebiscytu blisko 100 tyś. osób z Zagłębia Ruhry, jako Mazurów. W sumie Polsce przyznano tylko 8 gmin, z tego tylko 3 na Mazurach. Ówczesne tereny plebiscytowe stały się częścią Polski dopiero w 1945 r.
Ale trzeba także pamiętać o Mazurach. Pierwotnie zamieszkane przez plemię pogańskich Prusów, zostały zajęte przez państwo krzyżackie. Po sekularyzacji zakonu, stały się Prusami Książęcymi. Co ciekawe, z tamtych terenów pochodzili Ci, którzy budowali potęgę Niemiec, ale także rozwijał się żywioł polski. Gdy powstała II Rzeczpospolita, na terenach Warmii, Mazur i Powiśla, z postanowienia konferencji Wersalskiej, która zakończyła Wielką Wojnę, miano przeprowadzić plebiscyt. Mieszkańcy mieli zdecydować, do jakiego kraju chcą należeć. Wynik głosowania okazał się kompletną klęską dla Polski - 97% biorących udział w plebiscycie, orzekło, że chcą pozostać w Niemczech. Co było przyczyną? Ogromna przewaga propagandowa Niemiec, działalność grup terrorystycznych, stanowisko komisji plebiscytowej, wpisanie na karcie głosowania Prusy Wschodnie, zamiast Niemcy, wojna Polsko - bolszewicka i ukazanie Polski jako państwa tymczasowego, przywiezienie na tereny plebiscytu blisko 100 tyś. osób z Zagłębia Ruhry, jako Mazurów. W sumie Polsce przyznano tylko 8 gmin, z tego tylko 3 na Mazurach. Ówczesne tereny plebiscytowe stały się częścią Polski dopiero w 1945 r.
Jednak zanim to się stało, tereny te rozwijały się jako część państwa niemieckiego. Między innymi budowano linie kolejowe. I właśnie dziś o pozostałościach po jednej z takich linii chcę opowiedzieć.
Na początku XX w. podjęto budowę linii kolejowej, która miała od Gołdapi prowadzić do Żytkiejm, następnie przez Tolkminkiejmy (obecnie w obwodzie kaliningradzkim - Rosja) do Gumbina (obecnie Gusiew, w Rosji). Linia miała okrążać puszczę Romincką, umożliwiając dojazd w różne miejsca turystom, myśliwym i wędkarzom.
Najciekawszy obiekt, a właściwie obiekty, na tej linii, to bliźniacze wiadukty w Stańczykach. Jako pierwszy powstał most południowy (1912 - 14, sfinalizowany w 1917), po nim powstał most północny. Obydwa wiadukty miały tworzyć korytarz transportowy, wiodący na dzisiejszą Litwę. Zbudowano dwa, ponieważ miał być on dwu torowy, co się jednak nie udało. Ostatecznie tor położono na tylko na południowym wiadukcie i uruchomiono połączenie w 1927 r. Ruch nigdy nie był intensywny - przyczyniała się do tego niska gęstość zaludnienia tych terenów. Dodatkowo, po dojściu nazistów do władzy w Niemczech w 1933 r. dodatkowo zmniejszono ilość pociągów - by nie przeszkadzały w polowaniach na terenie puszczy, którą uznano za prywatny teren Wielkiego Łowczego Rzeszy - Hermana Goeringa. W 1938 r. rozkład jazdy przewidywał 3 pary pociągów dziennie, dodatkowo w soboty i niedziele uruchamiano kolejną parę.
Linia swoje istnienie zakończyła w 1945 r. dzięki tzw. batalionom trofiejnym. Co to było? Otóż Rosjanie uznali, że należy im się odszkodowanie od Niemiec. Dlatego grabiono, co tylko się dało. W głąb Związku Radzieckiego wywożono całe linie kolejowe, a nawet fabryki. Oddziały, które zajmowały się demontażem mienia i wysyłaniem na wschód nazywano trofiejnymi, czyli zajmującymi się zdobyczą.
Pozostały tylko obiekty inżynieryjne, których zdemontować się nie dało - np. wiadukty. Te w Stańczykach, były największe na linii. Każdy z nich ma blisko 180 m i ponad 36 m wysokości nad dnem doliny, którą płynie mała rzeczka Błędzianka - tak nazywa się górny bieg Rominty. Mają po 5 przęseł. Przypominają rzymski akwedukt w Pont-du-Gard, stąd też ich nazwa akweduktów puszczy Rominckiej. Wykonane są z betonu zbrojonego stalą. Co ciekawe, na północnym wiadukcie widać belkę drewnianą, co dla niektórych jest argumentem, że przynajmniej ten jeden został wykonany z drewna oblanego betonem. Nie bardzo jest to możliwe - po pierwsze drewniana konstrukcja zostałaby zgnieciona tonami betonu, po drugie, nie dało by się wykonać takich łuków, bez stalowego wzmocnienia. Najprawdopodobniej owa belka jest pozostałością szalunku, do którego wlewano beton.
Nawet jeśli linia ta przetrwałaby II Wojnę, lub wkrótce później została odbudowana, to i tak byłaby jedną z pierwszych do zamknięcia. Niskie zaludnienie, brak przemysłu, upadek PGRów, byłyby argumentem dla likwidacji. Jedyną szansą byłaby linia turystyczna - ale na to lokalnym gminom brak funduszy. Obecnie wiadukty w Stańczykach są własnością prywatną, do niedawna można było z nich skoczyć na bungee. Obecnie, zły stan techniczny nawet na to nie pozwala. Co będzie dalej? Zobaczymy.
Zapraszam znów!
Zapraszam znów!