29 maja 2025

Gdzieś za opuszczonym PGR-em - Machnów Stary

Niemalże stałym punktem spotykanym w czasie wędrówek po wiejskiej części naszej pięknej Polski, są pozostałości PGR-ów. Czasami zagospodarowane, zadbane, czasami (na wschodzie najczęściej) opuszczone. PGR, czyli Państwowe Gospodarstwo Rolne (od 1976 PPGR - Państwowe Przedsiębiorstwo Gospodarki Rolnej) to w czasach komunizmu były duże przedsiębiorstwa rolne, będące własnością państwową. Początkowo, od 1949 r. prowadzono przymusową kolektywizację, zmuszając rolników do udziału w rolniczych spółdzielniach produkcyjnych. Równolegle, na bazie dawnych wielkich majątków ziemskich tworzono państwowe gospodarstwa rolne. Po odwilży w 1956 r. liczba spółdzielni dramatycznie spadła, więc głównym sposobem kolektywnej gospodarki rolnej zostały PGR. Z jednej strony, PGR zapewniał miejsca pracy, mieszkanie, często też szkołę i inne korzyści. Z drugiej strony były polem ogromnych nadużyć i marnotrawstwa, co spowodowało, że gospodarka wolnorynkowa po 1990 r. je po prostu zmiotła z planszy. Do dziś w wielu miejscach straszą ruiny po ich zabudowaniach. 
No i właśnie tak jest w Machnowie Starym - wjeżdżając do wsi straszą opuszczone zabudowania młyna, elewatora zbożowego, a po drugiej stronie stajni i magazynów. 


Gdzie to tak w ogóle jest? Województwo lubelskie, powiat tomaszowski, gmina Lubycza Królewska - tuż przy samej granicy z Ukrainą. Sama wieś po raz pierwszy na kartach historii pojawia się w 1377 r., gdzie Machnów (Stary i Nowy) jest częścią uposażenia kościoła w Bełzie. W 1388 r. Machnów trafia do dóbr Pawła z Rodzanowa, późniejszego starosty bełskiego. W XVI wieku część wsi należy do plebana bełskiego, druga część jest własnością wojewody płockiego. Końcem XIX wieku we wsi, zamieszkanej przez prawie 800 osób stała drewniana kaplica na miejscu wcześniejszej, drewnianej cerkwi.
Po II wojnie światowej, w wyniku działań OUN-UPA śmierć poniosło w sumie 46 Polaków i Ukraińców, którzy zgodzili się na przesiedlenie za wschodnią granicę. Akcja Wisła z 1947 przyniosła wysiedlenie ludności pochodzenia Rusińskiego, dzięki czemu wieś częściowo opustoszała. Obecnie wieś zamieszkuje około 200 osób.


Właściwie na samym końcu wsi, na zakręcie drogi, w otoczeniu drzew przycupnęła murowana cerkiew. Stoi w tym samym miejscu, co wcześniejsze, drewniane świątynie. Powstała w 1900 r. jako świątynia dla miejscowej parafii i nosiła pierwotnie wezwanie Narodzenia Bogarodzicy. 


W swoim kształcie jest stosunkowo prosta, z niewielkimi zdobieniami gzymsów. Wybudowana na planie krzyża łacińskiego, orientowana, na przecięciu naw kopuła wspierająca się na tamburze. Po obu stronach prezbiterium zakrystie. Całość kryta prostymi dachami dwuspadowymi wykonanymi z blachy.  


Po wysiedleniach ludności grekokatolickiej, opiekę nad cerkwią przejął Kościół Rzymskokatolicki. Delikatnie zmodyfikowano wezwanie (obecnie Narodzenia Najświętszej Maryi Panny), niestety z wnętrza usunięto większość wyposażenia, w tym ikonostas, dostosowując do potrzeb kultu katolickiego.


Początkowo był to kościół filialny dla parafii w Uhnowie, z kolei w latach 1951- 1981 był filią parafii w Lubyczy Królewskiej. Wreszcie, od 1982 r. jest to filia nowej parafii w Machnowie Nowym. 


Wkrótce po utworzeniu nowej parafii, bo w 1984 r. spłonęła drewniana dzwonnica stojąca przed światynią, na miejscu której stoi metalowe rusztowanie na dzwony (którego nawet nie sfotografowałem - nic ciekawego). Poniżej jeszcze kilka zdjęć zrobionych przez szklany wiatrołap.





Wejścia na teren świątyni broni brama na szczycie której znajduje się taka kapliczka z figurką Maryi. 


Do poczytania!

22 maja 2025

No i się nie udało - Stefkowa

 Jest sobie taka wieś, która zwie się Stefkowa. Znajduje się na północnym brzegu Bieszczad, przy drodze krajowej nr 28, prowadzącej do przejścia granicznego w Krościenku. Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z 1489 r. - wtedy lokowano na prawie wołoskim wieś Stephova Vola. Znajdowała się ona wtedy w dobrach Kmitów. Później wieś przeszła w ręce Stadnickich. W 1526 r. we wsi istniała cerkiew, która spłonęła w wyniku uderzenia pioruna. Śladem burzliwych historii tych ziem jest kopiec tatarski, położony tuż przy dawnej cerkwi, gdzie zgodnie z legendą pochowano wodza tatarskiego, który zmarł w czasie najazdu na ziemie polskie. 

W latach 1836-40 podjęto się budowy kościoła rzymskokatolickiego, ale, że w między czasie spłonęła ówczesna cerkiew grekokatolicka, oddano im powstającą drewnianą świątynię, (która zresztą istniej do dziś), zadowalając się uzyskaniem gruntów pod budowę kościoła. 


Po zakończeniu I Wojny Światowej postanowiono wybudować w Stefkowej kościół. Wykorzystując najprostszy i najłatwiej dostępny materiał, czyli cegłę postanowiono wybudować kościół w uproszczonym, neogotyckim stylu. Nawę główną postawiono na planie prostokąta, prezbiterium pięciokątne, po obu stronach nawy zaplanowano dwie zakrystie.  


Okna planowano wykończyć ostrołukowo nie tylko w nawie, ale też w prezbiterium i w zakrystii. 


Spotkałem się z historią, według której budowę kościoła prowadziło dwóch braci, którzy jednak powołani do wojska w 1939 r. zginęli w czasie II wojny światowej. Po ich śmierci brakło środków ale też i sił, żeby wykończyć budowlę. 


Gdy kończyła się wojna, tereny Bieszczadów zostały objęte akcją Wisła - ludność pochodzenia Rusińskiego  została siłą wywieziona z tych terenów, dawna cerkiew św. Paraskiewy (wspomniany wcześniej kościół drewniany, oddany grekokatolikom) została wykorzystana jako kościół Niepokalanego Poczęcia NMP. W takiej sytuacji niewykończony kościół przestał być potrzebny. Po nakryciu go eternitem zaczął być wykorzystywany jako magazyn. Okna zamurowano, zostawiając niewielkie otwory.


Obecnie stoi na terenie parafialnym, czego dowodem może być krzyż, zostawiony w załamaniu muru między planowanym prezbiterium a zakrystią. 




Do poczytania!

19 maja 2025

Cud Eucharystyczny - Poznań

 Jeżeli jesteś katolikiem, to wierzysz, że w czasie każdej Mszy Świętej dokonuje się transsubstancjacja. Chleb staje się ciałem Pana Jezusa, a wino staje się krwią. Nie zmienia się wygląd, smak, kształt, zapach - czyli to, co teologia nazywa przypadłościami (cechami), ale zmienia się substancja, istota, to, czym to naprawdę jest. I tak, to jest trudne do pojęcia. Tak, jest to kategoria cudu - stąd w sercach wielu osób, także wierzących, mogą pojawić się wątpliwości. No i tu pojawia się coś ciekawego, ponieważ Jezus nie zostawia wierzących bez niczego - dokonuje cudów eucharystycznych, które udowadniają nam, wierzącym, że to wszystko, w co wierzymy, to jest prawda. I cuda eucharystyczne mają miejsce także w obecnych czasach, także w Polsce - wystarczy wspomnieć Sokółkę w 2007 r., czy Legnicę w 2013 r. Ale dziś chciałbym cofnąć się trochę w czasie do cudu, który miał miejsce w 1399 r. w Poznaniu.

Najbardziej popularny opis tego cudu zostawił nam Jan Długosz, w swoim dziele "Roczniki, czyli dzieje Królestwa Polskiego":

„W piątek 15 sierpnia pewna kobieta w Poznaniu przyjąwszy Najświętszy Sakrament Eucharystii w klasztorze braci dominikanów w Poznaniu, wyjęła z ust Hostie, by sprzedać przebywającym w Poznaniu Żydom. Hostie znaleziono na łąkach Miasta Poznania. W miejscu znalezienia zaczęły spotykać ludzi wielkie dobrodziejstwa. Przejęty głęboko tym wypadkiem król Polski Władysław wzniósł w tym miejscu klasztor braci karmelitów pod wezwaniem Bożego Ciała”.


O cóż poszło? Grupa Poznańskich Żydów chciała sprawdzić prawdziwość katolickiej nauki o przeistoczeniu (transsubstancjacji) i w tym celu namówili ubogą służącą, która była katoliczką, żeby przyniosła im konsekrowane hostie. Ta, skuszona ogromnym wynagrodzeniem, ze swoją córką ukryła się w ówczesnym kościele dominikanów (dziś jezuitów) i po tym, jak wszyscy wyszli to włamała się do tabernakulum i wykradła trzy hostie. Tak zdobyty Najświętszy Sakrament przyniosła swoim mocodawcom, do kamienicy położonej w ówczesnej dzielnicy żydowskiej. Ci postanowili kłuć hostię nożami. Ku ich zaskoczeniu, z białego opłatka trysnęła krew, znacząc stół, podłogę, ale też ściany. 

W kamienicy, gdzie się to działo, znajdowała się niewidoma od urodzenia dziewczynka, która słysząc co się dzieje, zaczęła się modlić, że jeśli to prawdziwe ciało Pana Jezusa, to prosi o uzdrowienie - odpowiedzią na jej modlitwy, było odzyskanie wzroku. To jeszcze tylko wzmogło przerażenie profanatorów, którzy próbowali spalić hostie, ale ogień ich nie dotknął. Gdy wrzucili je do studni - wynurzyły i zawisły ponad powierzchnią wody. Postanowili je owinąć w chustkę i zatopić w bagnach nad Wartą. 

Historię tę przedstawiają malowidła na sklepieniu kościoła.

Pomimo wysiłków, nie udało się hostii utopić w bagnie - zawisły w powietrzu, gdzie odkrył je miejscowy pasterz. W uroczystej procesji przeniesiono je do miasta, do fary. Ale następnego dnia hostie znów znalazły się na mokradłach. Po trzykrotnym powtórzeniu sytuacji, wybudowano na bagnach drewniany kościółek, w którym umieszczono hostie. Zaczęły tam dziać się tak liczne cuda, że papież Bonifacy IX nadał specjalne odpusty, a król Władysław Jagiełło w 1401 r. ufundował nowy kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Aż do 1897 r. trzy hostie były wystawiane w gotyckiej monstrancji, ufundowanej przez króla Jagiełłę. Obecnie są przechowywane w metalowej puszce, zapieczętowanej przez bp Floriana Stablewskiego, wmontowanej w stopę monstrancji ufundowanej w 1936 r. przez ks. Rankowskiego. 


W 1704 r. w miejscu profanacji, z przebudowy wcześniejszej kamienicy Świdów- Szamotulskich. powstał kościół pod wezwaniem Najświętszej Krwi Chrystusa. Jest to dość prosta budowla, jednonawowa. 

Ołtarz główny jest zwieńczony kielichem, w którym znajdują się trzy hostie. W centrum znajduje się przedstawienie Jezusa jako Vir dolorum (mąż cierpienia). Obraz jest przykryty srebrną sukienką, zasłaniającą większość wizerunku. W szczególny sposób zaznaczona jest rana serca.

Poniżej zdjęcia ołtarzy bocznych:

Pod kościołem zachowała się studnia, w której próbowano utopić hostie. Dziś można zabrać ze sobą wodę z tej studni, która słynie z cudownego działania na wszystkie problemy związane z oczami. 

Zanim zejdzie się w dół, można przeczytać napis na takowej tablicy:

Do poczytania!